fiszerKiedy myślimy o kawiarni „Ziemiańska” to wręcz automatycznie nasuwa się nam się postać legendarnego Franciszka Fiszera – filozofa, myśliciela kawiarnianego i eksperta od literatury, którego znali wszyscy warszawscy artyści. Żywot tego człowieka na stałe związany jest z knajpami i spotkaniami towarzyskimi. Nigdy w życiu nie pracował, nigdy nic nie napisał, ale każdy stały bywalec „Ziemiańskiej” zabiegał o jego względy, bo znać Franca, znaczyło być w samym centrum warszawskiej bohemy artystycznej.

O jego życiu wiadomo niewiele, urodził się w 1860 roku w rodzinnym majątku Ławy, niedaleko Ostrołęki. Po ukończeniu gimnazjum w Łomży trafił do szkoły w Warszawie, lecz naukę przerwał, kiedy stwierdził, że wie więcej od swoich nauczycieli. Potem przez krótki czas studiował filozofię w Lipsku i w 1883 roku powrócił do Ław, by przejąć majątek po śmierci ojca. Jego zarządzanie dobrami ziemskimi było pasmem ciągłych porażek, co w połączeniu z beztroskim i niezwykle bujnym życiem doprowadziło go na krawędź bankructwa w 1898 roku. Resztki pieniędzy jakie mu pozostały wydał na podróże i ekstrawaganckie przyjęcia dla swoich znajomych.
Ze środowiskiem warszawskim związał się prawdopodobnie w latach 80-tych i od tego czasu był stałym bywalcem wszystkich ważniejszych kawiarni, restauracji i lokali nocnych. Do jego przyjaciół należeli zarówno twórcy z jego pokolenia, tacy jak Stefan Żeromski, Władysław Reymont, czy Antoni Lange, oraz osobistości od niego znacznie młodsze jak np. Bolesław Leśmian, czy wreszcie Skamandryci. Można zatem powiedzieć, że postać Fiszera łączyła pokolenia, a jego beztroski styl życia wspaniale komponował się z klimatem warszawskiej cyganerii. Był on zarówno świetnym kompanem do rozmów o filozofii i sztuce, jak i niedoścignionym wzorem dobrego dowcipu. Jednocześnie jego aparycja (ogromny brzuch i długa ruda broda) oraz tubalny głos sprawiały, że gdziekolwiek się znalazł, natychmiast zwracał na siebie uwagę.

Fiszera znamy przede wszystkim z niezliczonej liczby anegdot i legend, które o nim krążyły. Jak wspomina Stanisław Lam – każdy lepszy żart w Warszawie przypisywano Francowi, a jak się okazywało, że go nie znał, to rzecz ta nie podrywała bynajmniej jego autorytetu. Tam gdzie był w Warszawie dobry humor, musiał być i legendarny Fiszer – król warszawskiego Montparnasse’u.

Wszystkich historyjek o Fiszerze przytoczyć tutaj nie sposób, warto jednak podać choćby kilka z nich, które doskonale pokazują samą postać, jak i klimat warszawskiego dowcipu w okresie międzywojennym. Pamiętajmy też, że Fiszer był właściwie człowiekiem z la belle epoque – kiedy to w krajobrazie miejskim dominowały dorożki i konne tramwaje. Nie przeszkadzało mu to jednak w żadnym stopniu, by w dwudziestoleciu międzywojennym, stać się kawiarnianym kompanem ludzi o 50 lat od niego młodszych, z którymi natychmiast przechodził na „ty”. Warunek tego „tykania” był tylko jeden – jego kompan nie mógł być idiotą, co w praktyce oznaczało, że musiał mieć ciekawą osobowość oraz doskonały zmysł twórczy.

Wróćmy jednak do jego legendarnego humoru. Pewną ilustracją jego spontanicznych żartów jest dyskusja o istnieniu Boga osobowego, którą Jerzy Zaruba opisuje w sposób następujący:

Kiedy uzbrojony w doświadczenie i świetny w dialektyce przeciwnik nie dawał się przekonać, Fiszer po dwudziestominutowej dyskusji oświadcza, że za chwilę da argument miażdżący i najbardziej przekonywujący, argument nie do odparcia, że Bóg osobowy nie istnieje. Kiedy wszyscy zamarli z ciekawości, zagrzmiał swym basem: – No więc daję wam na to słowo honoru.

Fiszer był także niezrównanym warszawskim królem riposty. Wyżej wspomniany Zaruba przytacza także historię jego krótkiej rozmowy z profesorem ichtiologii (nauka zajmująca się rybami), która miała miejsce w trakcie kolacji. Franc niespecjalnie przepadał za naukowcami i dlatego postanowił ignorować swojego kompana. Ten jednak lekko się poirytował i zwrócił się do niego z pytaniem: Założę się, że mistrz nie wie, do jakiej rodziny ryb należą śledzie (właśnie jedzono śledzie). Na co Fiszer odparował: Owszem, wiem doskonale. Śledzie należą do rodziny zakąsek.

Po całej Warszawie krążyła także historia z pewnej wizyty Fiszera na premierze teatralnej, kiedy to zapytany przez pewną damę o swoje odczucia miał powiedzieć: Sztuka jest bzdurą i koszmarem, a jej autor to kretyn i grafoman… – w tym momencie rozpoznawszy w damie żonę autora sztuki, pocałował ją w rękę i powiedział – Łaskawa pani, gdybyśmy teraz byli sami we dwoje w lesie, udusiłbym panią i nie byłoby gafy!

Innym razem, gdy siedział u Bliklego przy Nowym Świecie, zobaczył przechodzący kondukt pogrzebowy i zapytał kogo dzisiaj chowają. Gdy dowiedział się, że chodzi o poetę Różyckiego, miał wykrzyknąć To czekajcie, zaraz płacę i idę z wami! Takich historii krążyło o Fiszerze mnóstwo. Wiele z nich zostało zapisanych na kartach wspomnień jego przyjaciół, a jeszcze więcej zostało zwyczajnie zapomnianych.

Przez ostatnie lata swojego życia, Fiszer nie miał przy sobie żadnych pieniędzy i polegał jedynie na swoich znajomych, którzy zapewniali mu mieszkanie oraz regulowali jego rachunki. Nie zmieniło to jednak w żadnym stopniu jego beztroskiego podejścia do życia. Antoni Słonimski wspomina, że kiedyś po wejściu do „Ziemiańskiej” spotkał siedzącego samotnie Franca, który akurat tego dnia nie został przez nikogo zaproszony na obiad. Ponieważ Słonimski miał przy sobie tylko niewielką kwotę, wynegocjował z Fiszerem, że pójdą do restauracji „Simona i Steckiego” i zamówią w niej sztukę mięsa, wódkę i małe piwo. Kiedy już znaleźli się w lokalu, Fiszer zaczął dyktować kelnerowi: wódeczkę, sztukę mięsa i piwko, po chwili jednak krzyknął do kelnera: Da mi pan karpia, gęś i melbę! Sztukę mięsa także. – okazało się, że w trakcie składania zamówienia do restauracji wszedł przyjaciel Fiszera, handlarz drzewem Dobieliński, który każdorazowo gdy przyjeżdżał do stolicy, finansował Francowi posiłki w najlepszych lokalach.

Franciszek Fiszer pozostał sobą aż do końca swoich dni – zmarł 9 kwietnia 1937 roku z powodu powikłań po wylewie krwi do mózgu. Dzień przed śmiercią, na wpół przytomny recytował Albatrosa Baudelaire’a w przekładzie Bronisławy Ostrowskiej. Na jego nagrobku na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach, pod nazwiskiem widnieje podpis „myśliciel”.

Komentarze

comments