U progu lat 20-tych ubiegłego stulecia, Warszawa stała się nie tylko centrum życia politycznego nowo odrodzonego państwa polskiego, ale także jego stolicą kulturalną.
Ściągali do niej literaci, malarze, muzycy, aktorzy – wszyscy, którzy chcieli wyrobić sobie markę i zasłynąć w całym kraju. Wśród nich byli zarówno twórcy o znanych i wyrobionych już nazwiskach jak np. Tadeusz Boy-Żeleński i Kornel Makuszyński oraz młodzi, tacy jak chociażby Julian Tuwim, czy Kazimierz Wierzyński. Radość z odzyskanej niepodległości i stołeczność Warszawy spowodowały eksplozję barwnego życia kulturalnego, które objawiało się powstaniem kawiarni poetów „Pod Pikadorem”, działalnością środowiska „Kwadrygi” i pierwszymi na ziemiach polskich eksperymentami poetyckimi w duchu importowanego z Francji futuryzmu. Publiczność stolicy zapełniała nowo powstające teatry, a na wieczorach poetyckich ciężko było znaleźć wolny stolik. Triumfy święcił także legendarny teatrzyk „Qui Pro Quo”, którego wiele tekstów i piosenek wystawianych jest do dzisiaj. Można zatem śmiało stwierdzić, że ówczesna Warszawa była wręcz przesiąknięta życiem twórczym. Pamiętajmy również o tym, że w dwudziestoleciu międzywojennym zawód poety czy też pisarza, dawał zdecydowanie większą popularność niż obecnie.
Sposobów na „zaistnienie” na warszawskiej scenie literackiej było wiele. Pierwsze pokolenie warszawskich poetów dwudziestolecia, czyli założyciele Pikadora, zaczynali swoją karierę w czasopiśmie młodzieży akademickiej „Pro Arte et Studio”, dorabiając sobie często typową pracą dziennikarską. Owe początki późniejszego parnasu literackiego doskonale zilustrował Antoni Słonimski opisując Juliana Tuwima w swoim Alfabecie wspomnień:
Po zebraniu autorów kabaretowych wyszliśmy razem. Znaliśmy się ze słyszenia. On podpisywał się Pekiński, ja Pro-Rok. „Cóż mi się pan tak przygląda? Jeśli dziwi pana, że mam taką dużą myszkę na twarzy, to mogę pana zapewnić, że gdybym się bez niej urodził, odebrałbym sobie życie.” Facet nie jest zły – pomyślałem – Warto z nim pójść na kolację. […] W studenckim pokoiku Tuwim wyjął z kieszeni marynarki plik wierszy i zaczął mi czytać. Podobały mi się. […] No i tak się zaczęło to wieloletnie obłędne chodzenie razem, z Lechoniem na trzeciego.
W następnych latach, po odzyskaniu niepodległości, powstawały kolejne czasopisma, które umożliwiały start w literaturze. Do najbardziej znanych trzeba zaliczyć oczywiście „Skamandra”, gdzie debiutowali Witold Gombrowicz i Bruno Schultz; „Wiadomości Literackie”; „Pion”; czy też powstałe w 1935 r. prawicowe „Prosto z Mostu”. Oczywiście trzeba zaznaczyć, że zdecydowanie najszybszą karierę zapewniało uznanie w środowisku dawnych pikadorczyków, którzy dysponując „Wiadomościami Literackimi”, „Cyrulikiem Warszawskim” i zaprzyjaźnionymi wydawcami mogli umożliwić niezwykle szybki i efektowny start dla młodych twórców.
Nietrudno zatem się domyślić, że wielu początkujących literatów próbowało zyskać ich sympatię. Miejscem gdzie najłatwiej było ich spotkać i zaczepić, była oczywiście kawiarnia „Ziemiańska”, a potem także IPS (kawiarnia Instytutu Propagandy Sztuki). Młodzi twórcy, popijając małą czarną, tłoczyli się przy stolikach i wszczynali gorące dyskusje, których celem było zwrócenie uwagi osób o „wielkich nazwiskach”. Powszechne było także zanoszenie próbek swojej twórczości do oceny. Znamienna jest tutaj historia Jerzego Paczkowskiego (ostatniego redaktora „Cyrulika Warszawskiego”), który swój wiersz wręczył karykaturzyście, Jerzemu Zarubie, aby ten przekazał go do oceny Lechoniowi. Jak wspomina Jerzy Zaruba:
Nazajutrz Lechoń, zapluwając się ze śmiechu, zapytał, skąd ja wytrzasnąłem tego starego świntucha. Kiedy mu powiedziałem, że „stary świntuch” ma lat osiemnaście i znam go z obozu, nie posiadał się z radości. […] Wkrótce marzenia Paczkowskiego ziściły się. Został nie tylko współpracownikiem „Cyrulika”, ale nierozłącznym towarzyszem samego Lechonia.
Doskonałą ilustracją tych stosunków jest także historia innego rysownika „Cyrulika Warszawskiego”, Zdzisława Czermańskiego, który przyjechał do stolicy mając już ugruntowaną renomę w lwowskim piśmie „Szczutek”. Wówczas to siedząc w „Ziemiańskiej”, natknął się na Lechonia, który zaproponował mu tworzenie ilustracji do powstającego właśnie „Cyrulika”. Zdaniem Czermańskiego poetami, którzy szczególnie upodobali sobie raczkujących twórców, mieli być także Julian Tuwim i Kazimierz Wierzyński.
Odejdźmy jednak na chwilę od stolików kawiarnianych i redakcji czasopism, a przejdźmy do instytucji, która została powołana m. in. w celu niesienia pomocy młodym twórcom. Mowa tutaj oczywiście o powstałej w 1933 roku Polskiej Akademii Literatury. Przyznawała ona prestiżowe nagrody, stypendia oraz pomagała w negocjacjach z wydawcami. Michał Rusinek, który pracował jako dyrektor jednego z jej biur, w swoich wspomnieniach opisał wizytę pewnego petenta, która w nieco karykaturalny sposób pokazała społeczne pojmowanie Warszawy jako stolicy polskiego świata literackiego. Owym gościem w jego biurze był młody i niewykształcony chłop spod Lidy, który przedstawił się jako nowy Mickiewicz. Po krótkiej rozmowie okazało się, że młodzieniec ma za sobą wiejską szkołę powszechną, a do biura PAL przyszedł na piechotę (ok. 400 km) – żal mu było bowiem wydać na pociąg długo odkładane przez matkę pieniądze. Naturalnie, nietrudno się domyślić, że poezja tworzona przez pielgrzyma z Litwy nie nadawała się do publikacji. Rusinek jednak oddał go pod kontrolę kuratorium wileńskiego i podarował bilet w powrotną stronę. O dalszych losach „nowego Mickiewicza” nic nie wiadomo.
Ta historia doskonale pokazuje, że w dwudziestoleciu międzywojennym, nawet w zapadłej wsi, poezja była postrzegana jako przepustka do sławy i szansa na lepsze życie.
Swoistą reakcją na poczynania PALu był tekst Karola Irzykowskiego, zamieszczony w przewodniku literackim po stolicy, wydanym przez Związek Literatów Polskich w 1938 roku. Autor w zgryźliwy i żartobliwy sposób opisuje w nim typową drogę jaką przebywa prowincjonalny twórca, aby zaistnieć w stołecznym światku literackim. Bohater Irzykowskiego pierwsze kroki po przyjeździe kieruje oczywiście na Krakowskie Przedmieście 1, gdzie mieści się siedziba PAL – tam jednak otrzymuje on informację, że panowie akademicy nie mają czasu, aby ocenić jego próby literackie i zalecają mu stanąć do jakiegoś konkursu. Zawiedziony pielgrzym kieruje się zatem do stolika „Skamandra”
w IPSie, gdzie następuje tzw. „obwąchanie”. Polega ono na tym, że rękopis adepta przechodzi przez kolejne ręce i następnie ferowany jest wyrok: jedni krzyczą „talent”, a drudzy „straszne”. Jeżeli zaś twórczość spodoba się „wielkim nazwiskom” to wtedy otrzymuje on tytuł „kaprala literatury” i może śmiało pisać w „Wiadomościach Literackich”, publikować i chodzić z podniesioną głową.
Tekst Irzykowskiego należy oczywiście traktować z przymrużeniem oka, ale na podstawie licznych wspomnień można śmiało stwierdzić, że tego typu konsylia się odbywały. Wspomina o tym wielokrotnie Tadeusz Wittlin w Ostatniej Cyganerii oraz Witold Gombrowicz, który jako początkujący twórca został oceniony, a właściwie niedoceniony, przez Antoniego Słonimskiego.
Warszawa w dwudziestoleciu międzywojennym była bez wątpienia miejscem, w którym istniał swoisty „kult ludzi pióra” i nie można się dziwić, że ściągała do niej młodzież, która chciała związać swoją przyszłość z literaturą. Z perspektywy czasu ciężko jest jednak ocenić czy szanse „wybicia się” były aż tak wielkie, jak opisują to autorzy cytowanych przeze mnie wspomnień. Nie ulega jednak wątpliwości, że kanałów, które umożliwiały zaprezentowanie się przed czytelnikami, w kolejnych latach przybywało. Natomiast na pytanie, czy ich liczba pozwala na wyjście z cienia wszystkim osobom utalentowanym, nie można odpowiedzieć.
Bibliografia:
- A. Słonimski, Alfabet wspomnień, Warszawa 1989, s. 237
- J. Zaruba, Z pamiętników bywalca. Patrząc na Warszawę, Warszawa 2007, s. 88
- Z. Czermański, Kolorowi ludzie, Łomianki 2008, s. 237
- M. Rusinek, Opowieści niezmyślone, dawne i nowe, Kraków 1969, s. 164-166
- Jesteśmy w Warszawie. Przewodnik literacki po stolicy, Warszawa 1938, s. 191-201
- T. Wittlin, Ostatnia cyganeria, Łomianki 2010
- W. Gombrowicz, Wspomnienia polskie, Kraków 1996. s.116
autor: Kamil Jodełko